Poszedłem na całość i dzień po dniu znowu pobiegłem. Ciekawiło mnie, czy mam na tyle rezerw, aby sprostać wyzwaniu. Daleko mi jeszcze do takiej formy, by nie przejmować się regeneracją organizmu. Ale, że pogoda zrobiła się fajna, szkoda byłoby nie wykorzystać okazji.
No było ciężej, niż wczoraj. W nogach jednak miałem wczorajsze kilometry, a poza tym było zdecydowanie cieplej, co nie pomagało. Najbardziej jednak dawało w kość słońce prosto w twarz przez znaczną część trasy. Koniec końców dobiegłem do mety, ale nie w takim stylu, jakiego bym sobie życzył.
Małe podsumowanie majowego biegania (+ jedno kwietniowe, to pierwsze). 11 wyjść. Przebiegniętych kilometrów ... ok 80 - nie zawsze robiłem komplet trasy, kilka km odpuściłem przechodząc w marsz. Przebieganych godzin ok 10. Myślę, że to całkiem przyzwoicie. Jeśli uda mi się w czerwcu podobnie, to będę kontent.
Teraz piątkowa celebra. Nowy smak do spróbowania: Tyskie Książęce Ryżowe.
Wg zalecenia na etykiecie podawać bardzo mocno schłodzone 1- 4 st.C. Niegłupia to rada, bo piwo bardzo lekkie, bardzo jasne, bardzo delikatne w smaku. Zimne smakuje wyśmienicie. Ciekawiła mnie ta ryżowa historia w piwie. I powiem szczerze gdzieś na końcu podniebienia można wyczuć ryżowy posmak. Ale nie oszukujmy się, gdybym o nim nie wiedział, to w życiu bym się go nie domyślił. Ale ten jasnozłocisty trunek zacny jest. Wysoko bym go ustawił w moim prywatnym rankingu.
Jak już dzisiaj tak o smakach, to jeszcze o jednym.
Jak smakuje czysta woda ? Pytam, bo po treningu zwyczajna woda ma smak nieoceniony. Ale to kwestia fizjologii i wielkiego pragnienia - stąd pewnie to doznanie smakowe.
Ale w moim życiu dwukrotnie doznałem wręcz mistycznego odczuwania smaku wody.
Pierwszy raz gdy miałem lat może 7, może 8, kiedy to za sprawą usłyszanej opowieści - której treści już nie pamiętam - zapragnąłem napić się wody. Jak dziś pamiętam drogę ze szkoły do domu i smak wody z czajnika. Skoro do dziś siedzi mi to w głowie, doznanie musiało być wielkie.
Drugi raz zdarzyło mi się to paręnaście lat później. Były wakacje. Upalny lipiec lub sierpień. Górski szlak, całodniowa wędrówka w słońcu i gorącu. Wędrowałem z przyjaciółmi po dzikich górach, gdzie odległości od schroniska do schroniska były zaiste niemałe. A my z ciężkimi plecakami, na skraju krańcowego wycieńczenia i już bez zapasu wody. Do końca życia nie zapomnę smaku wody ze źródeł, strumyków, czy nawet większych kałuż. Za każdym razem woda smakowała inaczej. Aż dziw, że się nie pochorowaliśmy wtedy. Ale wtedy to na prawdę poczułem co to prawdziwe pragnienie. W końcu zeszliśmy z dzikich gór i w jednej z napotkanych chat stary góral poczęstował nas wodą z malinowym sokiem. Nie muszę chyba zapewniać, że była jak ambrozja. I jeszcze jedna ciekawostka - na tym samym szlaku chyba po raz pierwszy tak ogromną miałem ochotę na zimne piwko :))
piątek, 31 maja 2013
Wyjątkowo zimny maj
Co się dzieje z tym pieprzonym klimatem ?!!! Ja już nawet nie wierzę w to słońce za oknem i 14 st.C o tej porze (o dzięki Ci Panie!), bo całokształt pogodowy kończącego się maja wypada tak blado, że trudno przypuszczać, że nagle coś drgnie i zmieni się na lepsze. Czarnowidztwo w tej materii zagościło w mej głowie na dobre. Niewierny Tomasz ze mnie się zrobił - nie zobaczę, nie uwierzę :)). Ale chciałbym uwierzyć, oj nawet chciałbym, żeby ktoś mógł ze mnie się naigrywać tekstami: "a nie mówiłem...". Z radością bym poddał się takim katuszom, byleby jednocześnie ocierać pot z czoła, będący następstwem temperatur odpowiednich i złotego cielca bezlitośnie opiekającego mą twarz z wyżyn niebieskich.
Pytanie: kiedy ??? No bo nie widać nic rewelacyjnego na horyzoncie ...
do posłuchania:
Maanam - Wyjątkowo zimny maj
(jakoś nie mogłem dodać przez bloggera po prostu linku do tego video na YT ... WTF? copyright ?)
Pytanie: kiedy ??? No bo nie widać nic rewelacyjnego na horyzoncie ...
do posłuchania:
Maanam - Wyjątkowo zimny maj
(jakoś nie mogłem dodać przez bloggera po prostu linku do tego video na YT ... WTF? copyright ?)
Dzień rozpoczęty pożytecznie. Coś tam już pozałatwiane z samego rana. Teraz Tuśkę trzeba postawić na nogi i udać się z wizytą do kogoś kto potrafi (przynajmniej powinien) ocenić stan jej zdrowia. Coś to przeziębienie zbyt długo już trwa i nie widać poprawy. Tak więc do lekarza pojedziemy ... no i zobaczymy co dalej.
czwartek, 30 maja 2013
Skojarzenia. Dixit. Ja vs Ja : runda 10 [czwartek]

Zupełnie już wieczorową porą, ale jednak nie odpuściłem dzisiejszego biegania. Fajne powietrze, przeczyszczone popołudniową ulewą, dobrze niosło. Mogę już chyba przypieczętować fakt, że po miesiącu biegania mam opracowany powtarzający się schemat. Tak więc dzisiaj tradycyjna ósemka ze sprintami, jak zwykle. Coś nowego ? Otóż tyle, że zwyczajowo ósmy kilometr jest dla mnie najtrudniejszy (nie dziwne). Dzisiaj połknąłem go bez nijakiego problemu - świetnie mi się biegło.
No to mam pierwszy z dwóch treningów w tym tygodniu. Teraz tylko trzeba wygospodarować drugi do kompletu, żeby nie zaniżać poziomu.
Tak jakby świątecznie nieco
Dopołudniowa ulewa na miarę tropików i temperatura raczej nieprzystająca. W południe nieco bladego słońca. Teraz wiatr, chmury i znowu z nieba coś kropi. Teraz na termometrze niby 20 st.C, ale to fałszywy prorok.
Tak, oto dzień świąteczny. Poobiednia sjesta. W perspektywie nieodległe wybycie z domowych pieleszy. Jedziemy w gości, mimo że planowaliśmy dostojne lenistwo od rana do wieczora. A co z dzisiejszą bieganiną ? Biorąc pod uwagę to, że wrócimy pewnie dosyć późno, więc nawet jeśli pogoda będzie łaskawa, to i tak z treningu nic raczej nie będzie. Jak tak teraz wyglądam przez okno, to nasilający się deszcz tylko dobija wieko trumny moich zdrowotnych planów na dzisiejszy wieczór. No ale w zamian inne atrakcje będą, więc łatwiej przełknę tą gorzką pigułkę. A co do atrakcji kanapowych, to przynajmniej kontuzją nie grożą ;)
A tak pod pogodę za oknem ...
środa, 29 maja 2013
O jeden most za daleko ... ? Weekend, w każdym bądź razie.
O jeden most za daleko ... ? Eeeee, no chyba nie. Czuję, że nie. Wierzę, że nie. Kompromisowe rozwiązanie na miarę czasu, które koniec końcem musi obfitować w pozytywne wyniki. A że będzie na początku ciulato - no cóż ... Dodatkowo, niejako w konsekwencji wcześniejszych wyborów, kolejne decyzje o ile nie kontrowersyjne, to przynajmniej wnoszące pewną dozę niepewności. Ale skoro podjęte, to w dobrej wierze. Całokształt sprawy można opisać w ten sposób, że wykorzystałem nie do przewidzenia, niespodziewaną sytuację i możliwości w sposób maksymalny. Uratowałem coś, zachowałem status quo, ale ponoszę pewien koszt, który dopuściłem jako mniejsze zło. Cóż, życie to wybory, czasami lżejsze, czasami cięższe. Nie zawsze można przewidzieć skutki, ale zawsze trzeba dziarsko trzymać ster na obrany kurs. To minimalizuje ryzyko. Przyszłość rysuje się ... hmm ... na razie niewyraźnie i nie mogę sobie pozwolić na 100% rogala na gębie. Wygrane starcie i plany na przyszłe miesiące niestety nie gwarantują jeszcze wygranej wojny. Tak więc nie mogę zapleść z zadowoleniem rąk na piersi i stwierdzić, że oto właśnie wsio się poukładało i będzie git. Oj nie. Nie tak szybko. Dużo wody upłynie w Bytomce i sporo musi się stać niezależnego ode mnie, żeby wszystkie moje założenia przeistoczyły się w satysfakcjonujący globalny - i przede wszystkim trwały - wynik.
Mamy weekend. Dzisiejsza piątkowa środa, to miód na duszę przed czterema dniami wolnego. Dojechały mnie minione dni, bardzo. Padłem dzisiaj na pysk i odreagowałem nadmiar wrażeń wszelakich porcją popołudniowego snu. Przespałem czas na bieganie. Fuck! A szkoda, bo pogoda w końcu się polepszyła i można było poganiać. A ten tydzień bez ani jednego razu. Jeśli jutro nie napadnie na świat żaden pogodowy kataklizm, to muszę, po prostu muszę wyjść na trasę. Ale i tak już za wiele dni przerwy mam i pewnie odpokutuję to cieleśnie. Grunt, że ochota jest :))
A na razie weekendujmy. Piwko, jakiś film może ... Wybija mnie z nastroju Tuśkowy kaszel zza ściany. Kurde, wyliże się z tego przeziębienia, czy nie ? Oby, oby, bo Międzybrodek w planie i fajnie by było, gdybyśmy nie ograniczyli się li tylko do odwiezienia babci, miast zrobić sobie grillowany wieczór na łonie natury. Fajnie by było.
Mamy weekend. Dzisiejsza piątkowa środa, to miód na duszę przed czterema dniami wolnego. Dojechały mnie minione dni, bardzo. Padłem dzisiaj na pysk i odreagowałem nadmiar wrażeń wszelakich porcją popołudniowego snu. Przespałem czas na bieganie. Fuck! A szkoda, bo pogoda w końcu się polepszyła i można było poganiać. A ten tydzień bez ani jednego razu. Jeśli jutro nie napadnie na świat żaden pogodowy kataklizm, to muszę, po prostu muszę wyjść na trasę. Ale i tak już za wiele dni przerwy mam i pewnie odpokutuję to cieleśnie. Grunt, że ochota jest :))
A na razie weekendujmy. Piwko, jakiś film może ... Wybija mnie z nastroju Tuśkowy kaszel zza ściany. Kurde, wyliże się z tego przeziębienia, czy nie ? Oby, oby, bo Międzybrodek w planie i fajnie by było, gdybyśmy nie ograniczyli się li tylko do odwiezienia babci, miast zrobić sobie grillowany wieczór na łonie natury. Fajnie by było.
wtorek, 28 maja 2013
Omen
Chyba to było w jednej z części mojej ulubionej serii horrorystycznej, pod wezwaniem: "Omen" ... Tak mi się skojarzyło właśnie z tym filmem, pod jednym z centrów handlowych. Tak jak bowiem młody Damien reagował nerwowo zbliżając się do kościoła, tak ja jeżę się i dostaję konwulsji znajdując się w kręgu oddziaływania tej czy innej świątyni konsumpcji. Bleee .... nienawidzę wypraw na zakupy. Wystarczy mi kupowania w ujęciu zawodowym i nie potrzeba mi jeszcze kontynuacji w życiu prywatnym ;)) Podobnie mam zresztą np z prywatnymi rozmowami telefonicznymi. Też nie lubię gadać po próżnicy przez telefon, bo chyba wystarczająco się wygaduję w pracy.
Czy brak konkretu, brak powodu, brak sensu jest wystarczający aby kontestować zachowania z natury płoche, nic nie wnoszące, bezsensowne ? Coś w tym musi być ... Coś chyba jest na rzeczy ... Nie generalizowałbym może na tym etapie przemyśleń, ale znajduję pewną prawidłowość, która układa mi się w logiczną całość. Pięknie pasuje to do gatunku facetów takich, jak ja. Ale czy to wada, czy zaleta - tego oceniać się nie ważę. Albo nie ! Niech będzie - dla mnie bycie konkretnym to zaleta mocna, jak cholera !
poniedziałek, 27 maja 2013
Wielkie "Hmm..."
Poniedziałek.
Fuckin' zimny na dodatek. Rano było 5 st.C. Słońce nie dało rady rozbujać termometrów do znośnych wskazań.
Dzień pod znakiem wielkiego "Hmm..."
Ogromniastego, tłustego, ciężkostrawnego ... "Hmm..."
Pytajnik na miarę czasu.
Tuśka jakby jakaś zaziębiona. Niedobrze. Długi weekend się zbliża i ponoć nawet ciepły i słoneczny ma być. Wierzyć, czy nie, ale szkoda by było przechorować tak niezwykłą okazję. Ta tegoroczna aura mnie wyprowadza z psychicznej równowagi. Mam dość zimna !
Odpuściłem sobie wieczorne obowiązki, bo głowa czym innym zajęta - w szkole dzisiaj nie byłem. Jakoś w tym roku nie przykładam się. I sam na siebie jestem wkur****y z tego powodu. Jest ujmą i plamą na moim honorze. A jednak jakoś nie potrafię się odpowiednio zmobilizować do szlifowania umiejętności, mimo że mnie bardzo nie zadawalają. Może zbyt łatwo mam, może miejsce powinienem zmienić ... ? Sam nie wiem.
Fuckin' zimny na dodatek. Rano było 5 st.C. Słońce nie dało rady rozbujać termometrów do znośnych wskazań.
Dzień pod znakiem wielkiego "Hmm..."
Ogromniastego, tłustego, ciężkostrawnego ... "Hmm..."
Pytajnik na miarę czasu.
Tuśka jakby jakaś zaziębiona. Niedobrze. Długi weekend się zbliża i ponoć nawet ciepły i słoneczny ma być. Wierzyć, czy nie, ale szkoda by było przechorować tak niezwykłą okazję. Ta tegoroczna aura mnie wyprowadza z psychicznej równowagi. Mam dość zimna !
Odpuściłem sobie wieczorne obowiązki, bo głowa czym innym zajęta - w szkole dzisiaj nie byłem. Jakoś w tym roku nie przykładam się. I sam na siebie jestem wkur****y z tego powodu. Jest ujmą i plamą na moim honorze. A jednak jakoś nie potrafię się odpowiednio zmobilizować do szlifowania umiejętności, mimo że mnie bardzo nie zadawalają. Może zbyt łatwo mam, może miejsce powinienem zmienić ... ? Sam nie wiem.
niedziela, 26 maja 2013
Break on through to the other side
Fascynacje ... ?
Tak, chyba każdy je miał, ma lub będzie miał. Ja bardziej miałem niż mam i będę miał. To chyba kwestia wieku już. Ale w młodości przeżywałem fascynacje na maxa. Głównie muzyczne.
Wczoraj w nocy, na kanale Ale Kino+, oglądałem ponownie, po wielu latach, "The Doors" Oliver'a Stone'a z fantastyczna rolą Vala Kilmera wcielającego się w postać Jima Morrison'a.
Wiele lat temu, muzyka The Doors zawładnęła mą duszą potężnie. Podobnie sam Jim Morrison, jego bezkompromisowy bunt, poetyka i hipnotyzujący śpiew. Bezpretensjonalna powierzchowność, niedbałość o swój wizerunek, odrzucanie konwencji, wszystko to sprawiało, że chciałem być taki jak on. Długie włosy, ciemne okulary i przede wszystkim te skórzane spodnie, o których marzę do dzisiaj :))
Muzyka The Doors wybuchła mi prosto w twarz z mocą bomby atomowej. Zaślepiła i omamiła. Fascynacja, która była tak wielka, była jednocześnie bardzo krótka. Wypaliła się równie gwałtownie i szybko, jak wypaliło się życie samego Morrisona, który dołączył do "klubu 27".
Jednak takie impulsy, jak film "The Doors", które niespodziewanie trafiają w samo sedno, na nowo rozpalają wygasły płomień. Pewnie teraz znowu, przez jakiś czas, pewnie bardzo krótki, ale jednak sięgnę po ich muzykę.
Tak, chyba każdy je miał, ma lub będzie miał. Ja bardziej miałem niż mam i będę miał. To chyba kwestia wieku już. Ale w młodości przeżywałem fascynacje na maxa. Głównie muzyczne.
Wczoraj w nocy, na kanale Ale Kino+, oglądałem ponownie, po wielu latach, "The Doors" Oliver'a Stone'a z fantastyczna rolą Vala Kilmera wcielającego się w postać Jima Morrison'a.
Wiele lat temu, muzyka The Doors zawładnęła mą duszą potężnie. Podobnie sam Jim Morrison, jego bezkompromisowy bunt, poetyka i hipnotyzujący śpiew. Bezpretensjonalna powierzchowność, niedbałość o swój wizerunek, odrzucanie konwencji, wszystko to sprawiało, że chciałem być taki jak on. Długie włosy, ciemne okulary i przede wszystkim te skórzane spodnie, o których marzę do dzisiaj :))
Muzyka The Doors wybuchła mi prosto w twarz z mocą bomby atomowej. Zaślepiła i omamiła. Fascynacja, która była tak wielka, była jednocześnie bardzo krótka. Wypaliła się równie gwałtownie i szybko, jak wypaliło się życie samego Morrisona, który dołączył do "klubu 27".
Jednak takie impulsy, jak film "The Doors", które niespodziewanie trafiają w samo sedno, na nowo rozpalają wygasły płomień. Pewnie teraz znowu, przez jakiś czas, pewnie bardzo krótki, ale jednak sięgnę po ich muzykę.
sobota, 25 maja 2013
Ja vs Ja : runda 9 [sobota] ... Plan wykonany
Plan wykonany. Ma być dwa razy w tygodniu, to i było.
Dzisiejsza "ósemka" z werwą, w dobrym tempie, z krótkimi sprintami przed 2, 4, 6 i 8 km. I całość szybciutko załatwiona, bo zaledwie w 50 minut, wliczając w to zbijanie tętna na półmetku (jakoś nie mam zegarka nigdy przy sobie, więc nie wiem ile minutek to trwa). Dobrze mi się dzisiaj biegło. Dobra pogoda, bo chłodno, a nawet troszku pokropiło w drodze. Jakoś pałera dzisiaj miałem, mimo że dzień zaczynałem nie czując się jak superhiroł.
Sobotni wieczór pod wezwaniem finału Ligi Mistrzów. Już za niedługo zasiądę przed TV ze szklaneczką czegoś na lodzie i mimo, że kibic ze mnie nietęgi, to tym razem z przyjemnością oddam się oglądaniu piłkarskich zapasów.
W ogóle, to w końcu sobota, więc trzeba celebrować nadchodzący wieczór. Powiem szczerze, że nadeszła tak szybko, że niemalże nie zauważyłem kiedy minął mi tydzień. Ten kończący się ekspresowo przeleciał przez kalendarz. No tak ! Nie inaczej. Dopiero co był weekend, a już mamy następny. Ale co najważniejsze, następny tydzień będzie miodzio krótki, bo trzydniowy. A potem cztery dni wolnego. Perspektywa wielce zachęcająca i pozytywnie nastrajająca. Chciało by się powiedzieć - chce się żyć ! No i tego się trzymajmy, zanim napadnie na nas niedzielna deprecha ;)
Z tą niedzielną depresją to jest tak, że pławiąc się w zeszłym tygodniu w basenowej kąpieli, liczyliśmy z moim interlokutorem, ile to też tych depresyjnych niedziel zostało do naszego urlopu :)). No to dzisiaj zerkając w kalendarz mogę rzec, że owych jednostek czasu pozostało ... 10. A potem hulaj dusza ... i ciało :) Jeszcze nie wiadomo gdzie, ale przynajmniej wiadomo "że". Tej myśli się trzymam i puścić się nie mogę. :))
Dzisiejsza "ósemka" z werwą, w dobrym tempie, z krótkimi sprintami przed 2, 4, 6 i 8 km. I całość szybciutko załatwiona, bo zaledwie w 50 minut, wliczając w to zbijanie tętna na półmetku (jakoś nie mam zegarka nigdy przy sobie, więc nie wiem ile minutek to trwa). Dobrze mi się dzisiaj biegło. Dobra pogoda, bo chłodno, a nawet troszku pokropiło w drodze. Jakoś pałera dzisiaj miałem, mimo że dzień zaczynałem nie czując się jak superhiroł.
Sobotni wieczór pod wezwaniem finału Ligi Mistrzów. Już za niedługo zasiądę przed TV ze szklaneczką czegoś na lodzie i mimo, że kibic ze mnie nietęgi, to tym razem z przyjemnością oddam się oglądaniu piłkarskich zapasów.
W ogóle, to w końcu sobota, więc trzeba celebrować nadchodzący wieczór. Powiem szczerze, że nadeszła tak szybko, że niemalże nie zauważyłem kiedy minął mi tydzień. Ten kończący się ekspresowo przeleciał przez kalendarz. No tak ! Nie inaczej. Dopiero co był weekend, a już mamy następny. Ale co najważniejsze, następny tydzień będzie miodzio krótki, bo trzydniowy. A potem cztery dni wolnego. Perspektywa wielce zachęcająca i pozytywnie nastrajająca. Chciało by się powiedzieć - chce się żyć ! No i tego się trzymajmy, zanim napadnie na nas niedzielna deprecha ;)
Z tą niedzielną depresją to jest tak, że pławiąc się w zeszłym tygodniu w basenowej kąpieli, liczyliśmy z moim interlokutorem, ile to też tych depresyjnych niedziel zostało do naszego urlopu :)). No to dzisiaj zerkając w kalendarz mogę rzec, że owych jednostek czasu pozostało ... 10. A potem hulaj dusza ... i ciało :) Jeszcze nie wiadomo gdzie, ale przynajmniej wiadomo "że". Tej myśli się trzymam i puścić się nie mogę. :))
Weekend !!!
Dobrze się zaczął ...
Wczorajszy wieczór w "Sorrento" na wysokim poziomie. Towarzystwo i atmosfera nie do przecenienia. Do tego dobra pizza ;) Życzyłbym sobie, aby każdy weekend rozpoczynać w podobny sposób. Nie ma co kryć, takie weekendowe spotkania czyszczą mózgowe zwoje z tygodniowego marazmu i otwierają głowę na sobotnio-niedzielne odpoczywanie. A za oknem dzisiaj słońce i błękit upstrzony sporymi białymi obłokami. To optymistycznie odkłada się na nastroju. Szkoda tylko, że nadal pierońsko chłodno.
A w Mordorze się dzieje. Dużo i ekstremalnie. Cisza przed burzą, która może zrobić niezłe spustoszenie tu i ówdzie. Zapowiada się niezła jazda po krawędzi. Hardcorowe scenariusze piszą się same i każda kolejna kartka odkrywa thrillerowe rozwiązania i stawia mocne pytania. Szykuje się solidna rozgrywka, żeby nie powiedzieć wojna. Ale to starcie warte jest podjęcia rzuconej rękawicy. Niepodjęcie tego wyzwania rodziłoby wątpliwości bez odpowiedzi. Trzeba. Dreszczyk emocji stymuluje, jak nic. Ryzyko ? Owszem, ale do przyjęcia. Zawsze można przegrać, ale i zawsze można wygrać. Trzeba wierzyć w to drugie.
Wczorajszy wieczór w "Sorrento" na wysokim poziomie. Towarzystwo i atmosfera nie do przecenienia. Do tego dobra pizza ;) Życzyłbym sobie, aby każdy weekend rozpoczynać w podobny sposób. Nie ma co kryć, takie weekendowe spotkania czyszczą mózgowe zwoje z tygodniowego marazmu i otwierają głowę na sobotnio-niedzielne odpoczywanie. A za oknem dzisiaj słońce i błękit upstrzony sporymi białymi obłokami. To optymistycznie odkłada się na nastroju. Szkoda tylko, że nadal pierońsko chłodno.
A w Mordorze się dzieje. Dużo i ekstremalnie. Cisza przed burzą, która może zrobić niezłe spustoszenie tu i ówdzie. Zapowiada się niezła jazda po krawędzi. Hardcorowe scenariusze piszą się same i każda kolejna kartka odkrywa thrillerowe rozwiązania i stawia mocne pytania. Szykuje się solidna rozgrywka, żeby nie powiedzieć wojna. Ale to starcie warte jest podjęcia rzuconej rękawicy. Niepodjęcie tego wyzwania rodziłoby wątpliwości bez odpowiedzi. Trzeba. Dreszczyk emocji stymuluje, jak nic. Ryzyko ? Owszem, ale do przyjęcia. Zawsze można przegrać, ale i zawsze można wygrać. Trzeba wierzyć w to drugie.
czwartek, 23 maja 2013
Urzędowy urlop
Czwartek urzędowo urlopowy. Wolny dzień, ale bardziej z musu, niż chęci. Otóż nazbierało mi się parę rodzinnych urzędowych spraw, które wymagały bytności tu i tam. I co ?
No i jestem ... hmm ... zaskoczony, ba, mile zaskoczony nawet. Nie wiem, czy miałem takie szczęście, ale i w UW obsługa na poziomie, i w przychodni pani z okienka miła, a w UM podchodzi miła starsza Pani i pyta czy nie zechciałbym podejść do jej okienka, jeśli jestem w tej sprawie, bo ona jest akurat wolna (!). Natomiast już absolutnym hitem jest to, że bez nerwów i czekania załatwiłem co chciałem w NFZ (!) - kurde, to już przechodzi ludzkie pojęcie ;). Potem jeszcze bank bez kolejki ...
Co jest ? Jakaś ukryta kamera ? Wybory się zbliżają ? Ano nie. Czyżby rzeczywiście zmieniało się na lepsze w urzędniczej administracji ... ? A może to jednak tylko niezwykły zbieg okoliczności ... Jak by nie było, dzisiaj było OK. I życzyłbym wszystkim tak bezstresowego załatwiania "ważnych spraw". Jednak łyżka dziegciu do tej beczki miodu jednak się należy. Szkoda, że nie wszystko można załatwić on-line, albo przynajmniej za okazaniem upoważnienia od osoby trzeciej. Co bowiem tykało mojej osobistej koszuli - fine, ale już dla Najlepszej z Żon nie załatwiłem tego samego. "Osobiste stawiennictwo wymagane" ... No cóż.
Poza tym pogoda nie rozpieszcza. 10 st.C o tej porze maja, to zdecydowanie zbyt licha oferta. Jest zimno, wietrzenie, pochmurnie.
No i jestem ... hmm ... zaskoczony, ba, mile zaskoczony nawet. Nie wiem, czy miałem takie szczęście, ale i w UW obsługa na poziomie, i w przychodni pani z okienka miła, a w UM podchodzi miła starsza Pani i pyta czy nie zechciałbym podejść do jej okienka, jeśli jestem w tej sprawie, bo ona jest akurat wolna (!). Natomiast już absolutnym hitem jest to, że bez nerwów i czekania załatwiłem co chciałem w NFZ (!) - kurde, to już przechodzi ludzkie pojęcie ;). Potem jeszcze bank bez kolejki ...
Co jest ? Jakaś ukryta kamera ? Wybory się zbliżają ? Ano nie. Czyżby rzeczywiście zmieniało się na lepsze w urzędniczej administracji ... ? A może to jednak tylko niezwykły zbieg okoliczności ... Jak by nie było, dzisiaj było OK. I życzyłbym wszystkim tak bezstresowego załatwiania "ważnych spraw". Jednak łyżka dziegciu do tej beczki miodu jednak się należy. Szkoda, że nie wszystko można załatwić on-line, albo przynajmniej za okazaniem upoważnienia od osoby trzeciej. Co bowiem tykało mojej osobistej koszuli - fine, ale już dla Najlepszej z Żon nie załatwiłem tego samego. "Osobiste stawiennictwo wymagane" ... No cóż.
Poza tym pogoda nie rozpieszcza. 10 st.C o tej porze maja, to zdecydowanie zbyt licha oferta. Jest zimno, wietrzenie, pochmurnie.
wtorek, 21 maja 2013
Ja vs Ja : runda 8 [wtorek] ... Perła
Dzisiaj zdrowo pękła "ósemka". Co prawda na początku nogi niezbyt niosły, ale z czasem się rozkręciłem nieco. Dzisiaj w umiarkowanym tempie ze sprintami na 2, 4, 6 i 8 km. Całkiem znośnie mi się biegało - oczywiście, jak już przemogłem lenistwo odnóży z początku trasy. Dzisiaj mnóstwo podobnych mnie było na trasie. Pogoda sprzyjała, bo mimo słońca na niebie, było rześko.
Po drugiej stronie szlabanu nerwowo. Nie lubię sytuacji gdy muszę się spowiadać z rzeczy nie do końca ode mnie zależnych. A jeszcze bardziej nie lubię, jak ktoś forsuje pomysły, które z natury uważam za chybione. Więcej - wiem, że nie są dobre. To frustrujące. A frustracja pociąga za sobą cały ciąg negatywnych emocji i zdarzeń. Na to jedynie porządne fizyczne sponiewieranie jest efektywnym lekiem. Może dlatego tak dobrze mi się dzisiaj biegało. Reset zadziałał.
Fajne piwko dzisiaj kupiłem: "Perła Chmielowa" z lubelskiego browaru. Jasne, mocne, o zrównoważonym smaku. A spodziewałem się po nazwie patrząc, że będzie bardzo gorzkie. Śmiało mogę powiedzieć, że smakowite jest. Właściwie po bieganiu nie powinienem już szamać, ale z kuchni dolatuje zapach zapiekanek z piekarnika. Chyba się nie oprę ... Ba, na pewno się nie oprę :))
Po drugiej stronie szlabanu nerwowo. Nie lubię sytuacji gdy muszę się spowiadać z rzeczy nie do końca ode mnie zależnych. A jeszcze bardziej nie lubię, jak ktoś forsuje pomysły, które z natury uważam za chybione. Więcej - wiem, że nie są dobre. To frustrujące. A frustracja pociąga za sobą cały ciąg negatywnych emocji i zdarzeń. Na to jedynie porządne fizyczne sponiewieranie jest efektywnym lekiem. Może dlatego tak dobrze mi się dzisiaj biegało. Reset zadziałał.
Fajne piwko dzisiaj kupiłem: "Perła Chmielowa" z lubelskiego browaru. Jasne, mocne, o zrównoważonym smaku. A spodziewałem się po nazwie patrząc, że będzie bardzo gorzkie. Śmiało mogę powiedzieć, że smakowite jest. Właściwie po bieganiu nie powinienem już szamać, ale z kuchni dolatuje zapach zapiekanek z piekarnika. Chyba się nie oprę ... Ba, na pewno się nie oprę :))
poniedziałek, 20 maja 2013
ZOO
Kiedyś zarzekałem się, że nie będę robił zdjęć zwierzętom w klatkach. No ale cóż, człowiek nie krowa i czasem zdanie zmienia :)))


niedziela, 19 maja 2013
Szklaneczka z rana nie zawadzi ...
Szklaneczka czegoś szlachetnego z rana nie zawadzi. Dla zdrowotności. Na dobry początek dnia.
Szklaneczka mleka prosto z lodówki. No to na zdrówko :)
Za oknem niedziela z pełnym błękitem na niebie i słońcem na maxa. Termometr już pokazuje 19,5 st.C. Zapowiada się dzień, jak malina. Szkoda byłoby go przekiblować w domu. Wiem, że takie było wstępne założenie, ale warto raz jeszcze pochylić się nad tym planem. Tak niewiele słońca i ciepła zdarza się tej wiosny.
Na razie rosół dostojnie pyka na kuchni. Taki "na bogato", ze wszystkim co mieć powinien. Poza padliną i jarzynami jest i palona cebula, i laur, i ziele, i pieprz w ziarnach, i grzyby suszone ... Kolorowy i po brzegi sporego sagana. Lada chwila aromaty zaczną rozchodzić się po domu.
A z tą niedzielą, to trzeba pomyśleć, oj trzeba ... :)
Szklaneczka mleka prosto z lodówki. No to na zdrówko :)
Za oknem niedziela z pełnym błękitem na niebie i słońcem na maxa. Termometr już pokazuje 19,5 st.C. Zapowiada się dzień, jak malina. Szkoda byłoby go przekiblować w domu. Wiem, że takie było wstępne założenie, ale warto raz jeszcze pochylić się nad tym planem. Tak niewiele słońca i ciepła zdarza się tej wiosny.
Na razie rosół dostojnie pyka na kuchni. Taki "na bogato", ze wszystkim co mieć powinien. Poza padliną i jarzynami jest i palona cebula, i laur, i ziele, i pieprz w ziarnach, i grzyby suszone ... Kolorowy i po brzegi sporego sagana. Lada chwila aromaty zaczną rozchodzić się po domu.
A z tą niedzielą, to trzeba pomyśleć, oj trzeba ... :)
sobota, 18 maja 2013
Dualizm korpuskularno-falowy i inne paradoksy
"Tak se myśle, mam natchnienie ...". Parafrazując klasyka, stan świadomości pozwala mi na postawienie tezy o sobie samym tyleż zaskakującej, co prawdopodobnej. W pewnym sensie jest to "paradoks kłamcy" przekuty na własne widzi-misię.
Abstrahując od genezy tych rozważań, przejdę od razu do rzeczy. Otóż z natury nie jestem perfekcjonistą, dopuszczam dużą dozę nieporządku w tym co mnie otacza, w materialnym ujęciu. Ani nie mam perfekcyjnie uporządowanego biurka w pracy, ani nie dbam o porządek w domu zwalczając każdy pyłek kurzu. Nie buduję dalekosiężnych planów, które realizuję punkt po punkcie. Dopuszczam improwizację i całkiem sporą dozę fantazji w działaniu. Ale .. !
I tu wpadam w drugą naturę. Otóż nie znoszę zmieniać ustalonych kierunków. Jeśli coś zaplanuję, to nie znoszę, jak mi ktoś grzebie w tym co sobie zamyśliłem. Czy już przeczę sam sobie ? Jeśli nie, to idźmy dalej. Napawa mnie niepokojem chaos. Nie lubię sytuacji, których nie mam pod kontrolą. Dążę do kontroli nad wszystkim co mnie dotyka. Hmm ...
No to co, jestem w końcu "za porządkiem" czy "mu przeciwny" ? A już tak zupełnie przyziemnie. Lubię porządek wokół mnie. Ale tylko, jak już jest, a nie jak trzeba się zabrać za sprzątanie. Czy to tylko lenistwo, czy już paradoks jakiś ? Kiedy coś układam, to wielbię symetrię. Ale zwąc się fotografem (chyba mogę), namiętnie łamię symetrię, bo jest banalna i płytka. Paradoks ?
Hmm ... sprzeczności we mnie wiele. I konia z rzędem temu, który oceni, jaki jestem. W sumie, to byłbym wielce ciekawy takiej obiektywnej opinii na swój temat. Sam z sobą dyskutuję i raz po raz wygrywa jedna, lub druga opcja. Zastanawiam się też, jaki w końcu chciałbym być, bo miotanie się kosztuje zbyt wiele energii życiowej, zbyt wiele frustracji rodzi, zbyt mocno buja codziennością. Zdaję sobie sprawę z tego, że trudno byłoby wybrać jedną z opcji i zupełnie odrzucić drugą. Ale to byłoby coś, no nie ? Z drugiej strony czy takie ukierunkowanie się, tak sztywne samookreślenie nie ogranicza, nie szufladkuje ... ?
Abstrahując od genezy tych rozważań, przejdę od razu do rzeczy. Otóż z natury nie jestem perfekcjonistą, dopuszczam dużą dozę nieporządku w tym co mnie otacza, w materialnym ujęciu. Ani nie mam perfekcyjnie uporządowanego biurka w pracy, ani nie dbam o porządek w domu zwalczając każdy pyłek kurzu. Nie buduję dalekosiężnych planów, które realizuję punkt po punkcie. Dopuszczam improwizację i całkiem sporą dozę fantazji w działaniu. Ale .. !
I tu wpadam w drugą naturę. Otóż nie znoszę zmieniać ustalonych kierunków. Jeśli coś zaplanuję, to nie znoszę, jak mi ktoś grzebie w tym co sobie zamyśliłem. Czy już przeczę sam sobie ? Jeśli nie, to idźmy dalej. Napawa mnie niepokojem chaos. Nie lubię sytuacji, których nie mam pod kontrolą. Dążę do kontroli nad wszystkim co mnie dotyka. Hmm ...
No to co, jestem w końcu "za porządkiem" czy "mu przeciwny" ? A już tak zupełnie przyziemnie. Lubię porządek wokół mnie. Ale tylko, jak już jest, a nie jak trzeba się zabrać za sprzątanie. Czy to tylko lenistwo, czy już paradoks jakiś ? Kiedy coś układam, to wielbię symetrię. Ale zwąc się fotografem (chyba mogę), namiętnie łamię symetrię, bo jest banalna i płytka. Paradoks ?
Hmm ... sprzeczności we mnie wiele. I konia z rzędem temu, który oceni, jaki jestem. W sumie, to byłbym wielce ciekawy takiej obiektywnej opinii na swój temat. Sam z sobą dyskutuję i raz po raz wygrywa jedna, lub druga opcja. Zastanawiam się też, jaki w końcu chciałbym być, bo miotanie się kosztuje zbyt wiele energii życiowej, zbyt wiele frustracji rodzi, zbyt mocno buja codziennością. Zdaję sobie sprawę z tego, że trudno byłoby wybrać jedną z opcji i zupełnie odrzucić drugą. Ale to byłoby coś, no nie ? Z drugiej strony czy takie ukierunkowanie się, tak sztywne samookreślenie nie ogranicza, nie szufladkuje ... ?
Ja vs Ja : runda 7 [sobota] ... Error, error, error ...
Sobotnie bieganie zapowiadało się mega. Szczególnie, że poprzedzone przedpołudniową bytnością na basenie, więc człowiek witalności i chęci pełen. Ale, kiedy już na początku trasy niebo po prawej odbiegało kolorem znacząco na korzyść tej lewej strony, zacząłem przeplanowywać dzisiejszą trasę na nieco krótszą, bezpieczniejszą dla suchości grzbietu. Toteż z "Bidonową" ustaliliśmy skrócenie trasy i nawrót na rondzie. Nie wyszło jednak. Burza była szybsza niż my i w grubokroplistym deszczu umykaliśmy do domu przed pomrukującymi niebiosami. Ronda nawet nie liznąwszy.
Reasumując zamiast godzinnego treningu miałem dzisiaj 3 km rozbiegówkę - fakt, że w tempie baaaardzo przyzwoitym, bo krople skutecznie mnie poganiały :)). Idąc dalej w tym podsumowaniu, wniosek nasuwa się sam taki, że niebo tak chciało i zamiast biegu po zdrowie, będzie szklaneczka czegoś rudego ... na rozluźnienie i zrelaksowanie ledwo napoczętych mięśni ;) Weekend swoje prawa ma i basta! A to, że będzie lało, to w summie było wiadome. Jakby bowiem gorący tydzień i słoneczny nie był, to przecież weekend bez spieprzonej pogody byłby niekompletny i zupełnie nie pasujący do polskich standardów. Grunt to się nie poddawać i cieszyć się z tego co jest. Już teraz - a szklaneczka nawet jeszcze z barku nie wyjęta - mogę uznać sobotę za zupełnie udaną. Na dodatek auto mi trochę opłukało :)))
Reasumując zamiast godzinnego treningu miałem dzisiaj 3 km rozbiegówkę - fakt, że w tempie baaaardzo przyzwoitym, bo krople skutecznie mnie poganiały :)). Idąc dalej w tym podsumowaniu, wniosek nasuwa się sam taki, że niebo tak chciało i zamiast biegu po zdrowie, będzie szklaneczka czegoś rudego ... na rozluźnienie i zrelaksowanie ledwo napoczętych mięśni ;) Weekend swoje prawa ma i basta! A to, że będzie lało, to w summie było wiadome. Jakby bowiem gorący tydzień i słoneczny nie był, to przecież weekend bez spieprzonej pogody byłby niekompletny i zupełnie nie pasujący do polskich standardów. Grunt to się nie poddawać i cieszyć się z tego co jest. Już teraz - a szklaneczka nawet jeszcze z barku nie wyjęta - mogę uznać sobotę za zupełnie udaną. Na dodatek auto mi trochę opłukało :)))
Naleśniki z truskawkową marmoladą
Niestety nie zdążyłem zrobić fotki ... :(
Za szybko się rozeszły :)))
Nie ma w głowie receptury na naleśniki. Za każdym razem pytam wujka Google o przepis. Tym razem skorzystałem z propozycji niejako znanej Magdy G. I o mały figiel wieszałbym na niej psy za jej propozycję. Całe szczęście, że przetrzymałem problemy ze smażeniem rzadkiego ciasta (przyznaję - ciut zmodyfikowanego przeze mnie). Koniec końców okazało się, że cieniutka i delikatna materia naleśników, z którą tak walczyłem, w połączeniu z truskawkową marmoladą, spowodowała wszelaki zachwyt u konsumentów mego dzieła. Były, uhmmm, pyszne ... :))
Za szybko się rozeszły :)))
Nie ma w głowie receptury na naleśniki. Za każdym razem pytam wujka Google o przepis. Tym razem skorzystałem z propozycji niejako znanej Magdy G. I o mały figiel wieszałbym na niej psy za jej propozycję. Całe szczęście, że przetrzymałem problemy ze smażeniem rzadkiego ciasta (przyznaję - ciut zmodyfikowanego przeze mnie). Koniec końców okazało się, że cieniutka i delikatna materia naleśników, z którą tak walczyłem, w połączeniu z truskawkową marmoladą, spowodowała wszelaki zachwyt u konsumentów mego dzieła. Były, uhmmm, pyszne ... :))
czwartek, 16 maja 2013
Ja vs Ja : runda 6 [czwartek] ... Jezioro łabędzie
Trochę nieplanowane, ale bardzo udane bieganie. Tym razem znowu z rowerową asystą bidonową :)
Trochę inna aura i przede wszystkim temperatura wyższa. Ciepło. Bardzo. Zwłaszcza w drodze powrotnej, gdy słońce jeszcze wysoko na niebie i grzało w twarz sowicie. Ale ta pogoda wygoniła na bieganie nie tylko mnie. Sporo dzisiaj podobnych mnie wybiegło na asfaltowe ścieżki.
No to co my tam dzisiaj uskuteczniliśmy ? Ano, wyglądało to całkiem ciekawie, a w szczegółach tak: 0,5 km rozgrzewkowego spacerku. Potem 3,5 km interwałowej bieganiny, tzn trucht + sprint na maxa, jak szybko i jak długo się da (na chwilę obecną). To było na prawdę coś, po prostu Yeah! Powrotna trasa mniej spektakularna, a mianowicie składająca się z jednostajnego biegu, w całkiem sympatycznym tempie na odcinku 3 km. Końcówka to już 1 km "rozchodniaczek" na uspokojenie, zrelaksowanie. Było git. Ale mam dziwne wrażenie, że za dzisiejszy trening zapłacę jutro sporą utrata mobilności :))
Kilka słów retrospekcji tykającej iluś tam dni wstecz. Biegłem któregoś dnia po burzy, trasa jak zwykle. Wzdłuż trasy pole młodego zboża, takiego może 15 cm, w kolorze irlandzkiej soczystej zieleni. Ale, że było po burzy, to na samym środku tej wielohektarowej uprawy zrobiła się ogromna kałuża, zalewisko wręcz. O tyle płytkie, co rozległe. A na samym środku pływają łabędzie. A żeby było mało, to na granicy zarośli pasą się sarny. Do tego wszystkiego ozłocone i przyprawione czerwienią zachodzącego słońca ciemny błękit nieba. No widoczek ... jak z obrazka :)) Sielanka na całego :)
Trochę inna aura i przede wszystkim temperatura wyższa. Ciepło. Bardzo. Zwłaszcza w drodze powrotnej, gdy słońce jeszcze wysoko na niebie i grzało w twarz sowicie. Ale ta pogoda wygoniła na bieganie nie tylko mnie. Sporo dzisiaj podobnych mnie wybiegło na asfaltowe ścieżki.
No to co my tam dzisiaj uskuteczniliśmy ? Ano, wyglądało to całkiem ciekawie, a w szczegółach tak: 0,5 km rozgrzewkowego spacerku. Potem 3,5 km interwałowej bieganiny, tzn trucht + sprint na maxa, jak szybko i jak długo się da (na chwilę obecną). To było na prawdę coś, po prostu Yeah! Powrotna trasa mniej spektakularna, a mianowicie składająca się z jednostajnego biegu, w całkiem sympatycznym tempie na odcinku 3 km. Końcówka to już 1 km "rozchodniaczek" na uspokojenie, zrelaksowanie. Było git. Ale mam dziwne wrażenie, że za dzisiejszy trening zapłacę jutro sporą utrata mobilności :))
Kilka słów retrospekcji tykającej iluś tam dni wstecz. Biegłem któregoś dnia po burzy, trasa jak zwykle. Wzdłuż trasy pole młodego zboża, takiego może 15 cm, w kolorze irlandzkiej soczystej zieleni. Ale, że było po burzy, to na samym środku tej wielohektarowej uprawy zrobiła się ogromna kałuża, zalewisko wręcz. O tyle płytkie, co rozległe. A na samym środku pływają łabędzie. A żeby było mało, to na granicy zarośli pasą się sarny. Do tego wszystkiego ozłocone i przyprawione czerwienią zachodzącego słońca ciemny błękit nieba. No widoczek ... jak z obrazka :)) Sielanka na całego :)
wtorek, 14 maja 2013
... żeby mieć na dziwki i narkotyki
Przeczytałem ostatnio rewelacyjną książkę. Wywiad rzeka z Markiem Raczkowskim, rysownikiem, człowiekiem nietuzinkowym. Fantastyczna lektura podnosząca poziom serotoniny we krwi. Gdyby więcej takich ludzi chodziło po świecie, to te nasze miejsce w kosmosie byłoby lepsze.
To o czym opowiada Raczkowski, to kompendium wiedzy o tym, jak żyć w zgodzie ze sobą, jak przyjaźnić się ze swymi słabościami, jak nie dać się życiowej zawierusze.
Bez fałszywego wstydu mówi o swoich życiowych błędach i krętych uliczkach, którymi chodził. Opowiada o tym, jak żyć między ludźmi, którzy nie do końca pasują do naszego świata, jak nie dać się im zeżreć.
Bez kokietującej skromności mówi o tym kim jest i że cieszy go to ... kim jest. Człowiek do cna zadowolony z życia i pogodzony z nim, ze sobą, ze wszystkimi.
Taki chciałbym być.
To o czym opowiada Raczkowski, to kompendium wiedzy o tym, jak żyć w zgodzie ze sobą, jak przyjaźnić się ze swymi słabościami, jak nie dać się życiowej zawierusze.
Bez fałszywego wstydu mówi o swoich życiowych błędach i krętych uliczkach, którymi chodził. Opowiada o tym, jak żyć między ludźmi, którzy nie do końca pasują do naszego świata, jak nie dać się im zeżreć.
Bez kokietującej skromności mówi o tym kim jest i że cieszy go to ... kim jest. Człowiek do cna zadowolony z życia i pogodzony z nim, ze sobą, ze wszystkimi.
Taki chciałbym być.
Ja vs Ja : runda 5 [wtorek] ... interwał ?
Pseudointerwałowe bieganie. Dzisiaj z asystą bidonową na rowerze :)
No bo nie był to trening interwałowy, taki z definicji. Przede wszystkim zbyt długi - bo godzinny. Dalej; interwały były bardzo umowne. Kontrola tętna nijaka - właściwie żadna. Ale coś tam liznąłem z zasad. Marsz + szybki bieg, jak długo się da. I tak w kółko. Odpoczynek w marszu i znowu szybki bieg. Po wszystkim, po mojej ośmiokilometrowej trasie, jestem zmęczony inaczej niż dotychczas to bywało. Nie załapałem żadnej kontuzji - to ważne. Wydawało mi się najpierw, że też nie dało mi w kość dzisiejsze bieganie, ale teraz schodzi ze mnie to wszystko i czuję się ... po prostu źle. Nie do porzygania, ale jednak bardzo niekomfortowo. Nie pozwoliłem sobie też na uzupełnienie cukru po biegu. Jestem o wodzie, bez kolacji. Nie zamierzam już niczego wtrząchnąć dzisiaj. Jakoś przetrzymam do rana :)
No bo nie był to trening interwałowy, taki z definicji. Przede wszystkim zbyt długi - bo godzinny. Dalej; interwały były bardzo umowne. Kontrola tętna nijaka - właściwie żadna. Ale coś tam liznąłem z zasad. Marsz + szybki bieg, jak długo się da. I tak w kółko. Odpoczynek w marszu i znowu szybki bieg. Po wszystkim, po mojej ośmiokilometrowej trasie, jestem zmęczony inaczej niż dotychczas to bywało. Nie załapałem żadnej kontuzji - to ważne. Wydawało mi się najpierw, że też nie dało mi w kość dzisiejsze bieganie, ale teraz schodzi ze mnie to wszystko i czuję się ... po prostu źle. Nie do porzygania, ale jednak bardzo niekomfortowo. Nie pozwoliłem sobie też na uzupełnienie cukru po biegu. Jestem o wodzie, bez kolacji. Nie zamierzam już niczego wtrząchnąć dzisiaj. Jakoś przetrzymam do rana :)
niedziela, 12 maja 2013
Przekąski i czerwone wino
Brakowało tylko rzymskich tóg, nadobnych dziewic plimkających na harfach i miękkich sof, na których w pozycji cubante można kontemplować radości tego świata ... Ehh ... No ale prawie tak było :)) Przy czerwonym winie i zakąskach różnistych upłynął sobotni wieczór na dyskusjach mniej lub bardziej frywolnych, a na pewno dotykających materii ciała i ducha. Taki to był czas i jeno przyklasnąć towarzystwu, które go wypełniło swoim jestestwem. Było git. Nawet jeśli mnie coś tam gniotło w środku, na dnie, i nie do końca byłem chyba sobą.
Teraz natomiast gniecie mnie fizyczność, która odcisnęła się na moich trawiennych obszarach, bo jak zacząłem wczoraj, tak kontynuuję do tej pory spożywanie w ilościach zaiste nieprzyzwoitych. Wielkiego żarcia w moim wykonaniu nie powstydziłby się sam mistrz Marco Ferreri. Wchłonąłem przez ostatnie 24 h porcję kalorii wystarczająca chyba na tydzień :)) Nie jest to dobry początek rozważania na temat potrzeby zrzucenia paru kilogramów przed wakacjami :))
Teraz natomiast gniecie mnie fizyczność, która odcisnęła się na moich trawiennych obszarach, bo jak zacząłem wczoraj, tak kontynuuję do tej pory spożywanie w ilościach zaiste nieprzyzwoitych. Wielkiego żarcia w moim wykonaniu nie powstydziłby się sam mistrz Marco Ferreri. Wchłonąłem przez ostatnie 24 h porcję kalorii wystarczająca chyba na tydzień :)) Nie jest to dobry początek rozważania na temat potrzeby zrzucenia paru kilogramów przed wakacjami :))
sobota, 11 maja 2013
Ja vs Ja : runda 4 [środa] ... Po za tym gdzieniegdzie ciulato.
Z małym opóźnieniem, ale szczerze ;)
W środę było po raz 4 bieganie. Po burzy, niby w rześkim powietrzu, ale jakoś sił mi brakowało. Pierwsze 4 km super - w dobrym tempie, bez efektu parowozu, tzn oddychając, a nie rozpaczliwie szukając tlenu. Po nawrocie już gorzej. Jakby zeszło ze mnie ciśnienie. Ale nie to najgorsze było. Bo drugie 4 km na bólu lewej stopy bardzo dotkliwym, więc na raty, z przechodzeniem do marszu kilkakrotnie. No i bez podbiegowego finiszu. W sumie może więc nastukałem jakieś 6,5 km, nie więcej. A co najgorsze, mimowolnie chroniąc przy każdym kroku bolącą stopę, przeniosłem pewnie obciążenie w inne rejony i wysiadły mi zupełnie zawiasy biodra. I tyle było biegania w tym tygodniu.
Tydzień pokazał swoje paskudne oblicze. Pogoda rewelka, natomiast za szlabanem jeden z moich najgorszych tygodni, ever. Rzygać się chce. Wieści oficjalne, plotki wiarygodne mniej lub bardziej, atmosfera ciężka, jak ołów. Wszystko zmieszane w bardzo nieapetyczny koktajl. A gdzie ucha nie przyłożysz, tam w trawie fałszywie piszczy. A to dopiero początek, bo lada chwila wszystkie szepty i pomrukiwania ułożą się w ryk lwa. Czekam z niecierpliwością na rozwój wydarzeń, na które nie mam tym razem absolutnie żadnego wpływu - to mnie doprowadza do szewskiej pasji, nienawidzę takiego stanu. Pozostaje nadzieja, że jakiś cud mniemany może się wydarzy i odłamki nie poranią mnie dotkliwie, lub wcale. Czas - to teraz potrzeba największa. Czym bardziej uda się odwlec nerwowe ruchy, tym większa szansa, że ktoś oprzytomnieje w końcu. Pożyjemy, zobaczymy. Jedno jest pewne, jeśli ... to będzie dupa zbita.
Dzisiaj sobota - Alleluja! Po takim tygodniu, jak zmiłowania wyczekiwałem jej nadejścia. Mamy dzisiaj małe spotkanko towarzyskie w zaufanie właściwym gronie. Będzie miło. Jutro, w niedzielę, przed południem jadę robić zdjęcia na Pierwszej Komunii u znajomych. Potem, po południu, potrójna rodzinna impreza urodzinowa. Weekend zapowiada się wypełniony po brzegi. Zabraknie mi jednego dnia na wytchnienie, którego tak mi trzeba. Ale z drugiej strony, może to i dobrze, że nie będę kulał w głowie gnojowej kulki z ciężkich myśli. Tak więc w górę serca !
A na sam początek dnia zakupy i sprzątanie przez duże "S".
W środę było po raz 4 bieganie. Po burzy, niby w rześkim powietrzu, ale jakoś sił mi brakowało. Pierwsze 4 km super - w dobrym tempie, bez efektu parowozu, tzn oddychając, a nie rozpaczliwie szukając tlenu. Po nawrocie już gorzej. Jakby zeszło ze mnie ciśnienie. Ale nie to najgorsze było. Bo drugie 4 km na bólu lewej stopy bardzo dotkliwym, więc na raty, z przechodzeniem do marszu kilkakrotnie. No i bez podbiegowego finiszu. W sumie może więc nastukałem jakieś 6,5 km, nie więcej. A co najgorsze, mimowolnie chroniąc przy każdym kroku bolącą stopę, przeniosłem pewnie obciążenie w inne rejony i wysiadły mi zupełnie zawiasy biodra. I tyle było biegania w tym tygodniu.
Tydzień pokazał swoje paskudne oblicze. Pogoda rewelka, natomiast za szlabanem jeden z moich najgorszych tygodni, ever. Rzygać się chce. Wieści oficjalne, plotki wiarygodne mniej lub bardziej, atmosfera ciężka, jak ołów. Wszystko zmieszane w bardzo nieapetyczny koktajl. A gdzie ucha nie przyłożysz, tam w trawie fałszywie piszczy. A to dopiero początek, bo lada chwila wszystkie szepty i pomrukiwania ułożą się w ryk lwa. Czekam z niecierpliwością na rozwój wydarzeń, na które nie mam tym razem absolutnie żadnego wpływu - to mnie doprowadza do szewskiej pasji, nienawidzę takiego stanu. Pozostaje nadzieja, że jakiś cud mniemany może się wydarzy i odłamki nie poranią mnie dotkliwie, lub wcale. Czas - to teraz potrzeba największa. Czym bardziej uda się odwlec nerwowe ruchy, tym większa szansa, że ktoś oprzytomnieje w końcu. Pożyjemy, zobaczymy. Jedno jest pewne, jeśli ... to będzie dupa zbita.
Dzisiaj sobota - Alleluja! Po takim tygodniu, jak zmiłowania wyczekiwałem jej nadejścia. Mamy dzisiaj małe spotkanko towarzyskie w zaufanie właściwym gronie. Będzie miło. Jutro, w niedzielę, przed południem jadę robić zdjęcia na Pierwszej Komunii u znajomych. Potem, po południu, potrójna rodzinna impreza urodzinowa. Weekend zapowiada się wypełniony po brzegi. Zabraknie mi jednego dnia na wytchnienie, którego tak mi trzeba. Ale z drugiej strony, może to i dobrze, że nie będę kulał w głowie gnojowej kulki z ciężkich myśli. Tak więc w górę serca !
A na sam początek dnia zakupy i sprzątanie przez duże "S".
środa, 8 maja 2013
Ja vs Ja : runda 3
Wczoraj trzecie starcie w sezonie ... Wieczorne, w aurze idealnej dla biegania. Tym razem solo, bez asysty, bez bidonu. Trasa znana i mogę już powiedzieć, że lubiana. 2 x 4 km, z króciutkim postojem dla wyrównania oddechu. Teren, jako że mocno pofałdowany, więc urozmaicony technicznie: podbiegi mniejsze i większe, zbiegi dłuższe i krótsze. Subiektywnie powrót trudniejszy, bo zakończony 1200 metrowym podbiegiem, który na końcówce trasy nieco dobija. Ale przeżyłem :) I co najważniejsze: wygrałem ... ze sobą ;). Jak na razie potrzebuję na trasę godzinkę ...
Po weekendzie w górkach pozostało mgliste wspomnienie. Rzeczywistość rozjechała je, jak walec. Niedobrze się dzieje po drugiej stronie lustra, oj! niedobrze. Mnóstwo myśli naraz mam na myśli - aż łeb puchnie.
Po weekendzie w górkach pozostało mgliste wspomnienie. Rzeczywistość rozjechała je, jak walec. Niedobrze się dzieje po drugiej stronie lustra, oj! niedobrze. Mnóstwo myśli naraz mam na myśli - aż łeb puchnie.
niedziela, 5 maja 2013
Bajki z lasu





Jest późno. Jest zimno. Jest ciemno.


Pogoda realizuje swój scenariusz bycia - nie sprzyja. Brak słońca i deszcz. Brak ciepła.




Tajemnicza Góra Na Południu zazdrośnie strzeże swojej tajemnicy. Czy ma na głowie jeszcze zimową czapę ? Nie dowiedziałem się tego ...
Trzy dni. Opisane pogodą sprzyjającą rozpasaniu. Jedzenie, sen, książka, film ... jedzenie (grill), sen (do oporu), książka (każdy sobie), film (do wyboru, do koloru). Wszystko przy akompaniamencie koncertujących ptaków za oknem - doznanie miłe w dzień, fantastyczne wieczorem ... i nie do wytrzymania tuż przed świtem. Zresztą doznania wszelakie ze stukrotną mocą odbierane. Na przykład deszcz. Bębnienie kropel o dach, gdy powała drewniana z metr nad głową - chińska tortura niemalże, zwłaszcza gdy sen nieskory do wejścia do głowy. Albo aromaty. Ten sam dach. Rozgrzany słońcem pachnie milionem żywicznych aromatów. Albo cisza. Ta nocna. Głęboka i gęsta.
Słońce się pokazało ...
Fajnie było. Szkoda, że na zakończenie, bo droga do domu już z bagażem myśli w głowie. Jeszcze jest noc, która pozwoli może pośnić troszkę o tym co minęło.
czwartek, 2 maja 2013
6/9
Szósty z dziewięciu ... I już napada melancholyja za sprawą upływu, podlewanego na dodatek z niełaskawego nieba deszczem, czasu. Jest szaro ... niestety. Jest mokro. Brak słońca. Fuck it ! Nie, to nie ...
Wczoraj rozbiegałem się nieco po poniedziałkowych doznaniach. Tak spokojnie, bez wygłupów. Jakieś 3,5 km + ok 4 km spaceru z Najlepszą z Żon, która występowała w roli bidonowej obstawy. Ale mimo, że dystans o wiele krótszy niż w poniedziałek, to chyba bardziej się zasapałem. Faktem jest, że jak nie miałem Tuśki pod opieką, to mimowolnie szybciej przebierałem nogami, co na mecie dało efekt pół-zgonu. Ale żyję. Jest git.
Po zakupach. Milowymi krokami zbliża się wyjazd do Międzybrodka. W dupie mam to, że pogoda nie sprzyja - będziemy grillować i już ! Nie ma od tego odwrotu. Nawet jeśli będzie burza taka, jak dzisiaj w nocy - a że była, więc w końcu wiosna me legitymizacje do przejęcia władzy nad światem. Zresztą wystarczy spojrzeć za okno, jak szybko natura podgoniła stracony czas. Wszędzie zielono i radośnie. Tylko słońca trochę brak.
Wczoraj rozbiegałem się nieco po poniedziałkowych doznaniach. Tak spokojnie, bez wygłupów. Jakieś 3,5 km + ok 4 km spaceru z Najlepszą z Żon, która występowała w roli bidonowej obstawy. Ale mimo, że dystans o wiele krótszy niż w poniedziałek, to chyba bardziej się zasapałem. Faktem jest, że jak nie miałem Tuśki pod opieką, to mimowolnie szybciej przebierałem nogami, co na mecie dało efekt pół-zgonu. Ale żyję. Jest git.
Po zakupach. Milowymi krokami zbliża się wyjazd do Międzybrodka. W dupie mam to, że pogoda nie sprzyja - będziemy grillować i już ! Nie ma od tego odwrotu. Nawet jeśli będzie burza taka, jak dzisiaj w nocy - a że była, więc w końcu wiosna me legitymizacje do przejęcia władzy nad światem. Zresztą wystarczy spojrzeć za okno, jak szybko natura podgoniła stracony czas. Wszędzie zielono i radośnie. Tylko słońca trochę brak.
środa, 1 maja 2013
Majówka
Chłodno, wietrzenie i wilgotno przywitał nas maj. To że trochę pokropiło, to pół biedy. Jednak 12,5 st.C w południe i narodowe flagi targane wiatrem - to już przesada. A jeszcze wczoraj, na pohybel prognozom, dzień słoneczny był i sympatycznie ciepły, bo jeszcze wieczorem w Międzybrodku było 19-20 st.C. Pozostało po tym wspomnienie.
Fajnie mi się wczoraj jechało z powrotem do domu. Jeszcze przed wyjazdem w Beskidy skusiłem się zatankować ciut lepsze paliwo na stacji firmy "Muszla", i albo to złudzenie, albo rzeczywiście autko bardziej chyżo zbierało swoje konie do pędu. Szkoda, że poza promocją paliwo "z dodatkową mocą" jest jednak troszkę za drogie.
Dzisiaj prawdziwie klasyczny lazy-day. Gdyby nie trzeba było jakiejś pożywki dla enzymów trawiennych zapodać, to pewnie bym się nie ruszył z wyrka do tej pory. Ale, jak już wstałem to nastawiłem świąteczne pranko, trochę poczytałem co w świecie piszczy, co o meczu BVB vs Real skrobią gryzipiórki, zerknąłem na pogodę na kolejne dni (zgroza!), no i klepie teraz te literki, jako mój przyczynek do poszerzenia dorobku "światowej literatury domowej" ;)
Zaraz wezmę się za porządki w klatce Beniuchy. Trochę zaniedbałem uszatą. Ale to wszystko przez zachwianie równowagi w kalendarzu. Gdyby nie ten weeeeeeeeeekend, to w sobotę tradycyjnie miałaby czyściutko i pachnąco. A dzisiaj - a to już środa - Beniucha kicha, prycha i złości się, że jej nikt obornika z chlewu nie uprzątnął :)))
Fajnie mi się wczoraj jechało z powrotem do domu. Jeszcze przed wyjazdem w Beskidy skusiłem się zatankować ciut lepsze paliwo na stacji firmy "Muszla", i albo to złudzenie, albo rzeczywiście autko bardziej chyżo zbierało swoje konie do pędu. Szkoda, że poza promocją paliwo "z dodatkową mocą" jest jednak troszkę za drogie.
Dzisiaj prawdziwie klasyczny lazy-day. Gdyby nie trzeba było jakiejś pożywki dla enzymów trawiennych zapodać, to pewnie bym się nie ruszył z wyrka do tej pory. Ale, jak już wstałem to nastawiłem świąteczne pranko, trochę poczytałem co w świecie piszczy, co o meczu BVB vs Real skrobią gryzipiórki, zerknąłem na pogodę na kolejne dni (zgroza!), no i klepie teraz te literki, jako mój przyczynek do poszerzenia dorobku "światowej literatury domowej" ;)
Zaraz wezmę się za porządki w klatce Beniuchy. Trochę zaniedbałem uszatą. Ale to wszystko przez zachwianie równowagi w kalendarzu. Gdyby nie ten weeeeeeeeeekend, to w sobotę tradycyjnie miałaby czyściutko i pachnąco. A dzisiaj - a to już środa - Beniucha kicha, prycha i złości się, że jej nikt obornika z chlewu nie uprzątnął :)))
Subskrybuj:
Posty (Atom)