Wczoraj trzecie starcie w sezonie ... Wieczorne, w aurze idealnej dla biegania. Tym razem solo, bez asysty, bez bidonu. Trasa znana i mogę już powiedzieć, że lubiana. 2 x 4 km, z króciutkim postojem dla wyrównania oddechu. Teren, jako że mocno pofałdowany, więc urozmaicony technicznie: podbiegi mniejsze i większe, zbiegi dłuższe i krótsze. Subiektywnie powrót trudniejszy, bo zakończony 1200 metrowym podbiegiem, który na końcówce trasy nieco dobija. Ale przeżyłem :) I co najważniejsze: wygrałem ... ze sobą ;). Jak na razie potrzebuję na trasę godzinkę ...
Po weekendzie w górkach pozostało mgliste wspomnienie. Rzeczywistość rozjechała je, jak walec. Niedobrze się dzieje po drugiej stronie lustra, oj! niedobrze. Mnóstwo myśli naraz mam na myśli - aż łeb puchnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz