Małe dzieci są, jak psy. Czytają emocje, jak jacyś Jedi. Nieważne, jak bardzo będziesz je skrywał w sobie, przeczytają cię na wylot. Co więcej, o ile w tobie złe emocje są stanem ducha, to małe dziecko konwertuje je na rzeczywiste zdarzenia, irracjonalne zachowania, werbalne eksplozje. Nawet twoje zmęczenie nie jest tylko fizycznym padaniem na mordę. To także złe emocje, które zżerają dobrą aurę dokoła. Zmęczenie nie jest brakiem energii, lecz jej czarnym odbiciem, które promieniuje i wprowadza w drganie wszystkich dokoła. Te wibracje w szczególny sposób oddziałują na dzieci. Szczególnie małe, których postrzeganie świata nie jest jeszcze skażone konformizmem. Z wiekiem pomijanie bodźców z zewnątrz staje się wygodne i konieczne, żeby nie zwariować.
W wielu przypadkach opanowanie zachowania dzieciaka nie jest walką z nim, lecz z własnymi emocjami. Zapanowanie nad skumulowanym w sobie bagnem złego, męczącego, lub tylko niezbyt udanego dnia, być może jest nie tylko dobrym, ale wręcz jedynym kierunkiem ku skutecznemu opanowania domowego chaosu, który wymyka się spod kontroli. Czasami bowiem jest tak, że wszystko wiruje już z tak zawrotną prędkością, że tylko odcięcie zasilania może to powstrzymać.
Raz na ruski rok przypada moja kolej na uśpienie Młodego, bo Najlepsza z Żon wywiesza białą flagę. Wtedy, jeśli tylko sam nie wybuchnę brakiem cierpliwości, staram się za wszelką cenę wyciszyć, zamknąć oczy i ... przeczekać. Nie ma nic bardziej kojącego, niż usłyszeć zwolniony, miarowy oddech na poduszce obok. Chaos opanowany. Zwycięstwo bez rozlewu krwi. Czasami odpuszczenie, oddanie pola rywalowi, daje lepsze efekty niż racjonalne parcie do przodu za wszelką cenę. Nawet jeśli ta strategia jest nie mniej wyczerpująca, niż brutalne stawianie na swoim.